Niedziela #1
Komentarze: 0
Wlaśnie niedawno wrócilem z kościólka(ale w nim nie bylem) dzisiaj mam pechowy dzień, poklucilem się z matką, wstalem rano, nic zlego nie zrobilem, a ona się na mnie tak wydzierala że hej, mam już powoli życia dość, chcialbym żyć w ciemni w samotni sam ze sobą. Bylo by lepiej niż na tym zasranym świecie, dzisja jeszcze wrócę, oto następny wiersz:
Aphrodite
Opuszkami dotyków wyrzeźbiłem kształt najpowabniejszych piersi,
ramiona jak konary rajskich drzew, biodra fale niespokojnego morza,
wiatr wpleciony między kosmykami słoneczno-księżycowych włosów,
tyle w nich dnia, tyle w nich nocy...
Tańczyłaś odziana w bieliznę rozpiętych oddechem żagli,
jak kołysanka morskich fal pędziłaś w otchłań świata wyobraźni,
a ja byłem zapachem połączonych niebios i błękitnych, nieskończonych przestrzeni.
Słuchałem, byłem echem najcichszych głosów, szeptów niesionych ponad czas;
byłem cząstką nieśmiertelności - rozbujałą, nieistniejącą rzeczywiście.
Jak różnoimienny byt doganiałem ciebie i traciłem jednocześnie;
nadzieja tętniła we mnie galopem niepokornych, wolnych na zawsze mustangów.
Piłem krople burz lejące się przepychem z ciebie,
na wargach smak kobiecości wypalał i układał poezje, parzył rozkoszą,
której nigdy nie będę potrafił najpełniej wypowiedzieć.
Niosłem kosmyk, kształt błękitnego tiulu i płakałem.
Wejrzałaś w największą tajemnicę rozwartych szczerością źrenic,
nabrałaś miodu, skosztowałaś ze mnie...
Jednym gestem nadałaś skrzydła i pozwoliłaś, bym uleciał w motyle kwiaty ciszy.
Jedność była tak blisko, przepełniła wszystko,
nawet przeszłość, z której poznałem - jaką ciebie pragnę.
Imię nadałem pięknu, zapatrzony w tę jedną chwilę,
która przetrwa, aż do końca świata.
Dodaj komentarz